NA SZLAKU WOLNOŚCI

- Mam nadzieję, że jesteście głodni, bo będzie dużo jedzenia - powiedziała Claudia, przewodniczka z "Yummy Walks". Podobnie jak Chicago, Nowy Jork czy Savannah, Boston można zwiedzić przemieszczając się od jednej knajpy do drugiej, słuchając przy okazji ciekawostek na temat historii miasta. Trzygodzinny maraton jedzeniowy zaczęliśmy od Boston Common - pierwszego parku miejskiego w Stanach (Claudia twierdzi nawet, że na świecie). Już po paru minutach lekkiego marszu wkroczyliśmy do nowoczesnego wnętrza restauracji "Mooo" na "lobster bisque" - bajeczny krem z homara. Nowa Anglia słynie ze smacznych zup z owoców morza, takich jak np. "clam chowder" (zupy z mięczaków, śmietany i boczku), do której podaje się "oyster crockers" [ostrygowe krakersy]. Te słone herbatniczki swoją nazwę wzięły od zupy ostrygowej, do której początkowo były serwowane. Wynalezienie w XIX w. przez Adama Extona, piekarza z New Jersey, maszyny do produkcji krakersów, szybko spopularyzowało ten chrupiący zagęszczacz, który do dziś podaje się w Stanach do większości zup. Obok kremu z homara oczywiście pojawiły się krakersy. Chrup, chrup i polecieliśmy dalej. Kolejnym przystankiem na "Foods of the Freedom Trail" [dania ze szlaku wolności], zaraz po zaliczeniu XVII-wiecznego miejsca spoczynku trzech sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, była maleńka cukiernia "Sweet". Na osłodę gorzkich myśli o przemijaniu zjedliśmy po babeczce kremowej z czekoladą zainspirowanej słynnym bostońskim deserem "Boston cream pie". Raj! I tu nie zabawiliśmy długo, jako że tempus fugit, a czekały na nas kolejne atrakcje. Po przejściu obok Boston Latin School - najstarszej publicznej szkoły Ameryki, do której uczęszczał m.in.: Benjamin Franklin - skierowaliśmy się w stronę nabrzeża. Na tyłach majestatycznego budynku Faneuil Hall, który przyciąga ponad 18 mln turystów rocznie, wdrapaliśmy się na drugie piętro Durgin-Park, tradycyjnej restauracji serwującej dania typowe dla Nowej Anglii. Na długi stół z kraciastym obrusem wkroczyły talerze z pieczoną fasolą, ogórkiem małosolnym i wrapem z indyka i żurawiny. Jeśli miałabym wybrać jedno danie promujące Boston, zwany również "Beantown"[fasolowym miastem], to chyba jednak zamiast tej słodkawej fasoli wolałabym zasugerować coś z owoców morza, np. ostrygi. No ale o tym gdzie i z czym najlepiej smakują będziecie mogli się przekonać na innej wycieczce lub z jednego z kolejnych wpisów.
`

Brak komentarzy: